Genetyka należy do dziedzin nauki, w której postęp jest najszybszy i najbardziej wymierny: daje realną nadzieję ludzkości na poprawę warunków życia, znaczne wydłużenie jego czasu, długie utrzymywanie organizmu człowieka w pełnej sprawności. Często prorokuję, że ludzie będą dobrze i zdrowo żyć do 120 lat. Moi rozmówcy biorą to zazwyczaj za żart, ale proroctwo naprawdę ma szansę się ziścić - jeśli nie w stosunku do nas, to przynajmniej wobec naszych dzieci. Właśnie dzięki odkryciom w genetyce i medycynie.
Polski rząd po raz kolejny sprzeciwił się uprawom roślin genetycznie modyfikowanych. Zdaje się, że nową – kompromisową - propozycję Komisji Europejskiej będziemy próbowali obalić. W ten sposób stajemy po stronie konserwy, która próbuje zastopować praktyczne wdrożenie odkryć naukowych, a pośrednio i rozwój nauki. Kto wie, ilu polskich młodych/przyszłych genetyków, może genialnych, zniechęcimy w ten sposób?
Hasło jest przy tym chwytliwe. Wielu Polaków - z niewiedzy – przyklaśnie tej polityce. Zapewne sądzą, że GMO polega na tym, że po zjedzeniu zmodyfikowanego ziemniaka świeci się w nocy.
Tymczasem chodzi o modyfikację genów uodporniającą rośliny na niektóre choroby i szkodniki. Po pierwsze pozwala to na stosowanie mniejszej ilości chemikaliów; GMO zazwyczaj są… zdrowsze od roślin uprawianych tradycyjnymi metodami. Po drugie, rośliny same modyfikują swoje geny – broniąc się przed tymiż szkodnikami i chorobami; tyle, że ewolucja trwa setki czy tysiące lat. Po trzecie, uprawy GMO są tańsze, bardziej konkurencyjne, więc i ostateczny produkt jest lepszy dla konsumenta. Po czwarte, nawet jeśli GMO (prawie) nie uprawiamy w Europie, nie znaczy to, że ich nie spożywamy: rolnicy specjalizujący się w hodowli zwierząt przecież chętnie stosują importowane pasze sojowe czy kukurydziane.
Może więc nie warto próbować zawracać Wisły? Może lepiej stanąć po stronie postępu i nowoczesności? Inwestować w polską genetykę?
